Weekend nie minął nam tylko pod znakiem spotkania na wybiegu. W sobotę braliśmy udział w ostatnim biegu z cyklu City Trail w Poznaniu (dystans 5 km). W parze Loki i ja zaliczyliśmy trzy biegi z całej imprezy, a było to tym bardziej wyjątkowe, że po raz pierwszy odważyłam się wystartować w takiej konfiguracji na zorganizowanej imprezie.
Moje obawy dotyczyły oczywiście głównie zachowania Lokiego. Czy będzie umiał skupić się w tłumie? Czy nie będzie rzucał się na każdego z biegaczy? No i najważniejsze – jak zareaguje na inne startujące pary pies-człowiek
Oczywiście już dużo wcześniej biegaliśmy razem. Były to wypady zupełnie bez żadnej presji. Sami dla siebie, aby miło spędzić czas (i zmęczyć Lokiego;)). Na początku szło nam nieco… fatalnie;) Ciągłe przystanki na wąchanie i sikanie. Bieganie od jednej krawędzi drogi do drugiej. Ja nie potrafiłam odczytać zamiarów psa, on jeszcze nie reagował na komendy. Na szczęście trochę czasu i wspólnie przebiegniętych kilometrów zrobiło swoje:) Nie jest oczywiście idealnie, ale nieporównywalnie lepiej do tego, co było.
Ale bieg w tłumie? To już wyzwanie. Lekko zestresowana 21 stycznia spakowałam Lokiego i siebie do auta i ruszyliśmy nad jezioro Rusałka. Na miejsce dotarliśmy znacznie wcześniej niż zaplanowana godzina startu. Trzeba było odebrać numer startowy, a potem wysikać i wykupkać Lokiego;) Przynajmniej te dwa powody odpadły, aby za dużo nie zwalniać w późniejszym biegu.
Loki jak to Loki, zaczynał się już niecierpliwić, ale jakoś doczekaliśmy się startu. Strategicznie ustawiliśmy się na samym końcu stawki, bo jednak nadal miałam z tyłu głowy, że mogę nie przewidzieć wszystkich manewrów mojego kompana, a nie chciałam nikomu znienacka zabiegać drogi. Loki jednak zachowywał się naprawdę znakomicie. Odważyłam się nawet wyprzedzać:) Oczywiście zdarzały mu się chwile słabości i jakiś zapach wyjątkowo go skusił, ale naprawdę byłam z niego zadowolona. Czas 00:33:17 nie jest może tym, czym warto się chwalić, ale właśnie taki plus-minus założyłam, więc wszystko poszło według planu.
Kolejne biegi odbyły się 11 lutego oraz w ubiegłą sobotę, 4 marca. Nasze czasy to kolejno 00:33:07 i 00:31:43, więc tendencja zniżkowa:) Zaliczyliśmy zmiennie warunki – dwa razy lód na trasie (bieg z rakami) i raz sporo błota, ale za każdym razem byłam dumna z Lokiego. Jakoś instynktownie umie się kudłacz zachować w biegnącym tłumie ludzi. Ładnie wyprzedza, nie zmienia bez ostrzeżenia strony ścieżki (jakoś lepiej biega nam się z prawej). Najgorzej wychodzą nam mijanki z innymi psami, ale w tym już moja głowa, żeby zawczasu reagować. Nie zawsze pomagają też cmokający na Lokiego kibice, ale sama nie wiem czy na ich miejscu bym się powstrzymała;)
Poza biegami z cyklu City Trail, zaliczyliśmy w międzyczasie Bieg Walentynkowy na 10 km. Teraz wypatruję kolejnych ciekawych biegów przełajowych (nie chcę zmuszać Lokiego do biegu po asfalcie). Wiem, że organizowane są imprezy dedykowane dogtrekkingowi i canicrossowi, ale nadal nadmiar psów w jednym miejscu mnie odstrasza. Kolejnym krokiem będzie wymiana szelek na sledy – teraz biegamy w Front Range firmy TIP-TOP, bo łatwiej mi w nich ogarnąć psa, poza tym Loki jakoś specjalnie nie ciągnie, ale na pewno sledy okażą się wygodniejsze, gdy już naprawdę dobrze się zgramy:)
Na niedaleką przyszłość planuję kolejne podejście do canicrossu… Trochę zazdroszczę właścicielom północniaków, które ciągnięcie mają we krwi.
czasami to i północniaka trzeba pociągnąć:p