Nadszedł w końcu długo wyczekiwany weekend, 14-15 kwietnia. Termin moich pierwszych prawdziwie „psich” zawodów. Zapisałam się na nie ponad miesiąc wcześniej, choć już przedtem sporo o nich myślałam. W końcu odważyłam się na podjęcie decyzji.
13 kwietnia, w piątek, już miałam wolne w pracy, aby wszystko załatwić i się spakować. Wyjechaliśmy po południu, żeby ze spokojem dojechać i zdążyć ze spokojem zarejestrować się w biurze zawodów. Ekipa w składzie: Łajka, szanony małżonek i ja. Co prawda biuro zawodów otwarte było jeszcze kolejnego dnia rano, ale tak czy siak w piątek zamierzaliśmy być na miejscu. Dotarliśmy przed 22:00. Podróż minęła bardzo burzowo. Spowolniło to nas mocno, ale udało się nam zdążyć.
Po odebraniu pakietu startowego w Serocku, udaliśmy się w kierunku stake-outów w Wieliszewie czyli właściwego miejsca imprezy. Mieliśmy drobne problemy, aby po ciemku trafić na miejsce, ale chyba dziełem przypadku – udało się:) Na miejscu zastaliśmy już ekipę z drużyny Wataha Północy, której mieliśmy okazję towarzyszyć przez cały czas trwania imprezy.
Zmęczenie po podróży pozwoliło nam szybko zasnąć, a obawiałam się, że nie damy rady. Nocowaliśmy w samochodzie, naszej małej osobówce. Dwie osoby z psem. Na szczęście dało się przeżyć;)
W sobotę dzień zaczął się bardzo wcześnie. Nie narzekałam, bo miło było rozprostować nogi po nocy w aucie. Start pierwszego dnia miałam o godzinie 13:27. Ekipa z Watahy Północy startowała od rana, więc czas mijał szybko. Na tyle ile mogliśmy (i umieliśmy), staraliśmy się pomóc i każdego odprowadzić na linię startu. No i przy okazji porobić trochę zdjęć;)
W końcu nadszedł czas i na mnie. Lekki stresik był, ale taki w pozytywnym znaczeniu – motywujący. Po ubraniu siebie i Łajki w sprzęt do biegania, udałyśmy się na linię startu. Prawie do samego końca nie wiedziałam na jakim dystansie pobiegnę. Początkowo miało to być coś ok. 4 km, ale wysoka temperatura zmuszała organizatorów do skracania większości dystansów.
W biegu pierwszego dnia uzyskałam czas 00:18:43. Ostatecznie 3,6-kilometrowa trasa momentami była dość uciążliwa, głównie w miejscach, gdzie leżało dużo sypkiego piasku. Mimo to biegło mi się dobrze. Zdecydowanie start w takich zawodach to zupełnie co innego niż zabieranie psa na „ludzkie” biegi lub własne treningi. Łajce udzieliła się atmosfera na linii startu i od samego początku pięknie pracowała. Jak zawsze to ja ją spowalniałam;)
Po canicrossie kibicowaliśmy jeszcze w biegach dziecięcych i w konkurencji Happy Dog, później już tylko odpoczynek i zbieranie sił na wieczór mushera;) Ten odbył się w ośrodku w Sanocku, w którym dzień wcześniej odbieraliśmy pakiety startowe. Ze stake-outów zabrał nas specjalny autobus, który później odwiózł nas z powrotem na miejsce. Oprócz poczęstunku, czekały na nas atrakcje w formie gier i zabaw (w których nie wzięliśmy udziału) oraz pokaz tańca z ogniem (który z miłą chęcią obejrzeliśmy). Dzień minął intensywnie i pod znakiem dużej ilości wrażeń (wiadomo pierwszy start, stresik był), więc znów zasypianie w samochodzie nie okazało się trudne.
Drugiego dnia start miałam zaplanowany na wcześniejszą godzinę (chyba 11:28). Pomimo tego zdawało mi się, że jest upalniej niż dzień wcześniej. I pewnie tak było. Tym razem startowaliśmy w parach. Dla mnie bomba, bo Łajka tym bardziej pognała naprzód. Ze samego startu jestem wyjątkowo zadowolona, gorzej z resztą trasy;) Dopadł mnie oddech astmatyka, więc tym chętniej przystanęłam na moment, gdy Łajka postanowiła zapolować na jakiegoś futrzaka poruszającego się obok ścieżki. Kosztowało to nas jednak sporo czasu i osiągnięty wynik był dużo gorszy (00:20:14) i dał łączny czas 00:38:57, a w konsekwencji 16. pozycję w ogólnej klasyfikacji kobiet.
Na szczęście parcie na wynik to nie jest to, co mi dolega, więc zadowolenie ze startu jest:) Na pewno nie zniechęca mnie to do udziału w kolejnych zawodach, a wręcz bardziej motywuje. Drużynie Wataha Północy poszło za to bardzo dobrze i zajęli sporo wysokich miejsc. Gratulacje!
Zawody w Wieliszewie były ostatnimi w tym sezonie, na kolejne tego typu imprezy trzeba będzie czekać do jesieni. Brawo dla Klubu Sportowego Alaska za organizację. Co prawda były to moje pierwsze zawody i nie mam porównania, ale podobało mi się bardzo. Jeśli tylko będę mogła, to z pewnością wrócę za rok:)
Ojej, Wieliszew jest kilka kilometrów ode mnie i ja o tym nie wiedziałam? Żal za serce łapie 🙁