Gotowi do startu! fot. Śrem – NaszeMiasto.pl

Już po raz drugi miałam okazję wystartować w Wielkopolskim Dogtrekkingu na Łęgach. Tym razem towarzyszyła mi Łajka oraz Marcin z Lupo. Wspólnie wystartowaliśmy w kategorii drużynowej na dystansie 20 km.

Impreza odbyła się w sobotę 7 kwietnia w miejscowości Mechlin koło Śremu. Musieliśmy odprawić się w biurze zawodów najpóźniej do 9:30, więc skoro świt wyruszyliśmy w drogę z Poznania. Skoro świt czyli po 8:00. Nie przeżywałam stresu z zeszłego roku i nie myślałam dwa tygodnie wcześniej co ze sobą zabrać. Doświadczenie pomogło. Tym razem stresowałam się tym, że zabłądzimy;) W zeszłym roku startowałam w parze z geodetą, skądinąd Marcinem;) Nawigowanie więc zostawiłam jemu. Tym razem z Marcinem nr 2 ustaliliśmy, że oboje wiemy co to kompas i mapa, ale co z tym począć to już niekoniecznie. Pod ciężarem odpowiedzialności zapoznałam się z kilkoma tutorialami na youtubie. Dostałam także od męża nowy kompas. A właściwie busolę. Bo przy okazji dowiedziałam się, że potocznie kompasem nazywam wszystkie około-nawigacyjne przyrządy, niekoniecznie poprawnie. Zaopatrzona w nowy sprzęt i wiedzę, postanowiłam, że się nie zgubimy.

Z mocnym postanowieniem trzymania się trasy, chwilę przed startem zapoznałam się szybko z mapą i o 10:00 ruszyliśmy. Już po pierwszych metrach okazało się, że okolicę trochę pamiętam. Część punktów umieszczona była w tych samych miejscach co ostatnio. Miałam chwile zwątpienia, ale za każdym razem szybko znajdywaliśmy punkt. No może z tym szybko to przesada, bo urządziliśmy sobie marszobieg. Więcej marsz, mniej bieg. Na szczęście założenie było takie, że jedziemy się dobrze bawić a nie robić wynik. Nikt więc nie poczuł się zawiedziony. Ewentualnie trochę Łajka, która na pewno z wielką chęcią pognałaby szybko naprzód.

W tej edycji zmieniła się zasada – punkty musieliśmy zaliczyć w narzuconej kolejności. Na trasie częściej niż w zeszłym roku widzieliśmy się z innymi uczestnikami. Oznaczało to więcej spotkań z innymi psami. Na szczęście ani Łajka, ani Lupo nie narobili nam większego wstydu. Muszę powiedzieć, że dali radę bardzo dobrze. Lupo po raz pierwszy startował w jakichkolwiek zawodach, więc tym bardziej można być z niego dumnym. No może Łajka zostanie zapamiętana jako najbardziej drący papę przed startem pies;)

Z moich wyliczeń, choć nie jestem pewna, wynika, że w naszej kategorii dotarliśmy na metę jako czwarci. Według endomondo zajęło nam to 3 godziny i 18 minut a kilometrów wyszło nieco ponad 21. Źle nie jest:)

Tak jak w zeszłym roku, po dotarciu na metę, czekały na uczestników napoje, posiłki regeneracyjne i ognisko z kiełbaskami. Nie mogliśmy zostać bardzo długo, bo Marcin jeszcze musiał dotrzeć do pracy, ale chwilę posiedzieliśmy. Psy zostały napojone, a po krótkim odpoczynku dostały swoje porcje jedzenia. Na szczęście nie zdołały odpocząć za mocno i w drodze powrotnej w aucie pozasypiały;)

Drugi raz startowałam w Wielkopolskim Dogtrekkingu na Łęgach i jeśli tylko będę mogła, to z chęcią wystartuję w kolejnych edycjach. A ponoć szykuje się również termin na jesień:) Teraz z Łajką odpoczywamy przed kolejnym weekendem i zawodami w Wieliszewie, a później zabieramy się za przygotowania do Hard Dog Race.