W sobotni wczesny ranek, o godzinie 5:30 dzwoni budzik. Wstajesz i zaczynasz się szykować do wyjazdu. Na szczęście większość rzeczy spakowana dzień wcześniej. Trzeba tylko ogarnąć siebie, psy (jednego podrzucić rodzicom, drugiego zapakować ze sobą) i można ruszać. Do miejsca docelowego jest prawie 400 km do przejechania, później powrót – niewiele mniej, bo jeden przystanek po drodze odpada. Razem z Łajką pokonałyśmy ponad 700 km, tylko po to, aby przebiec około 6 km. Było warto.

W zeszłą sobotę, 12 maja, w Zawiesiuchach koło Warszawy na Farmie Makedońskich odbyła się druga polska edycja zawodów Hard Dog Race w konkurencji Base, czyli 6 km i 16 przeszkód. Jest to jedyny bieg typu OCR w Polsce, a jeśli się nie mylę to również w Europie, w którym startuje się w parach człowiek + pies. Impreza odbywa się pod hasłem „sześć nóg, dwa serca, jedno zwycięstwo” i naprawdę, pokonując trasę i przeszkody, można doskonale zrozumieć sens tego motta.

Trasa biegu prowadziła przez groble, łąki, stawy a nawet koryto rzeczki. Trzeba było biec, wspinać się, czołgać i przenosić ciężary. Mi zdarzyło się nawet płynąć, choć za każdym razem dało się przebrnąć mając grunt pod stopami. Przy przeszkodach czuwali sędziowie, więc nie trzeba było obawiać się o bezpieczeństwo. Pogoda sprzyjała, było ciepło i słonecznie. Nawet niezupełnie nagrzana woda nie stanowiła większego problemu – a było jej całkiem sporo do pokonania. Cała trasa, łącznie z przeszkodami, była przygotowana tak, że każda średnio wytrenowana osoba była w stanie ją w całości pokonać. Oczywiście każdy mógł napotkać większe wyzwanie do pokonania – dla mnie np. jakakolwiek wysokość stanowi problem, ale tym większą satysfakcję miało się po dotarciu na metę. Najbardziej liczyła się dobra zabawa i poczucie więzi ze swoim psim kompanem.

W Hard Dog Race można startować w indywidualnie lub drużynowo. Łajka i ja wystartowałyśmy w drużynie Blogerzy Atakują, składającej się z dwunastu par:

Pomysł na stworzenie takiej ekipy padł ze strony Amelii z Zamerdani. Pomyślała, że trzeba skorzystać z okazji i zrobić coś fajnego. Nieskromnie przyznam, że się udało. Formalnie powstały dwie drużyny, bo regulamin biegu przewiduje 6-osobowe zespoły. Ale to tylko na papierze. W rzeczywistości promowaliśmy się jako Wspaniała Dwunastka 😉

Zanim nastał Dzień Zero, czyli 12 maja, na naszej tajnej grupie padło wiele pomysłów i spostrzeżeń. Mieliśmy zorganizowany dosłownie cały sztab medialny, stąd tak wiele wspaniałych zdjęć i filmów. Udało się stworzyć plakat. Powstały także wspaniałe koszulki dla całej ekipy, zaprojektowane i wykonane przez Warsztat Koszulkowy (tak, ci sami, o których wcześniej pisałam przy okazji koszulek dla Sfory Husky – obie genialnej jakości). Prezentowaliśmy się pięknie 🙂

…ale przecież nie dla samego lansu jechaliśmy;) Jestem bardzo dumna z Łajki. Każdą przeszkodę pokonała bezbłędnie, bez większych zachęt z mojej strony. Obyło się zatem bez karnych przysiadów. Na końcu jedynie pływanie sprawiało jej trochę trudności. Najzwyczajniej w świecie czuła zmęczenie (pływania dotąd nie trenowałyśmy), a jak wcześniej pisałam, wody do pokonania było całkiem sporo. Mimo wszystko wchodziła za mną i z małą pomocą dawała radę dotrzeć do brzegu. Dla mnie z kolei najgorszym punktem do pokonania było przejście drabinką nad klatką, w której czekał pies. Trochę ponad 2 metry nad ziemią, a ja i tak miałam nogi jak z waty. Na szczęście, trzymając się kurczowo barierki, udało się nie narobić większego wstydu. I nie narobić w gacie;)

Sama organizacja biegu naprawdę super. Trasa dobrze oznaczona. Tylko raz miałam chwilę zwątpienia gdzie biec dalej, ale nagle zza krzaczków wyłoniła się wolontariuszka i wskazała drogę. Jedyny mankament to kwestia wydawania koszulek, które były dołączone do pakietu startowego. Na każdym dotychczasowym biegu dostawałam je przed startem, więc przy okazji weryfikacji dobierany był odpowiedni rozmiar. Tutaj torby z fantami dostaliśmy po przekroczeniu mety, więc rozmiary trafiały się losowo;) Mi na szczęście wielgachna pasuje, choć szanowny małżonek znów będzie marudził, że chodzę w workach;) No i dziwne stwierdzenie pani weterynarz przy odprawie, że pies nie powinien szczekać(?), bo sędziowie mogą cofnąć nas z trasy. Na szczęście nikt nie uznał momentami hałasującej Łajki za powód do dyskwalifikacji. A przed startem potrafi nakręcić się dziewczyna dość ostro;)

Nasz czas to 45:53, więc chyba nie najgorzej:) Ale nie tylko o wynik tu szło. Naprawdę na takich imprezach można zweryfikować, stworzyć, wzmocnić swoją więź z czworonogiem. Nie chcę bynajmniej rzucać tu jakiś górnolotnych haseł. Byłam pewna, że Łajka da radę, ale jednocześnie wiedziałam, że ona mi ufa i wie, że w razie czego jej pomogę. Choćby dla potwierdzenia tego przekonania warto było wystartować. I jeśli będę miała okazję, z wielką chęcią wystartuję raz jeszcze.